środa, 30 września 2015

Moje wyznania - makijaż kiedyś i dziś




 Pewnie każdej z Was wspomnienia o nieumiejętnych początkach makijażu wywołują na twarzy uśmiech. Ze mną nie było inaczej. Z upływem czasu mam wrażenie, że stosowałam wszystkie techniki idealnego nie-upiększania.
Jeśli chcecie dowiedzieć się jakie miałam ciekawe pomysły za młodu, zapraszam do czytania dalej moich intymnych zwierzeń.


Jak tak sobie przypomnę, początki makijażu sięgają gimnazjum. Od podstawówki borykałam się z trądzikiem. Już wtedy okazjonalnie (np. do zdjęć klasowych) łapałam za korektor i podkład matujący z Lirene (odrobinę za ciemny, ale na szczęście dobrze się wpasowywał i miał żółte tony). Pamiętam, że trochę wcześniej podkradałam mamie jakiś puder sypki. Miała taki mały różowy pędzel ze sztucznego włosia do różu. W ogóle wpadłam na genialny pomysł, że po co mi kupować róż - wykorzystam do tego celu różową kredę... O tyle dobrze, że nie nakładałam tego palcami... Ale już pominę, co mi mogło się od tego zrobić na twarzy... Brrr o zgrozo. Aż ciarki mnie przeszły. Pod koniec liceum kupiłam puder prasowany z Constance Carroll (do dziś pamiętam) o mylącej nazwie Translucent - kryjący. Na szczęście nawet nieźle mi się sprawdzał. Na początku mój makijaż oczu ograniczał się do tuszu na górnych rzęsach i  czarnej kredki na dolnej powiece albo linii wodnej (wyglądałam jak górnik). Później stosowałam na linię wodną białą kredkę, na linię rzęs czarną kredkę a na powieki perłowy różowo-cielisty cień. Na ustach zazwyczaj miałam jakiś mleczno-różowy błyszczyk.


Brwi miałam dość krzaczaste, chociaż i tak dość wcześnie zaczęłam wyrywać poszczególne włoski.

Paznokcie malowałam dokładnie, nawet miałam czas na robienie frencha albo wzorków. Ale w przepiękny sposób zalewałam skórki, twierdząc, że tam gdzie wyjechałam to odmoczy się podczas kąpieli.

Dopiero kiedy poszłam na studia (kosmetologia) moje przyzwyczajenia zmieniły się. Zaczęłam bardziej o siebie dbać i uważniej dobierać kosmetyki. W tym czasie koleżanki na ćwiczeniach praktycznych strasznie wyskubały mi brwi i zrobiły brązową hennę...Wyglądałam trochę wrednie i zmorowato. Mi pasują grubsze brwi. Ale wiem to dopiero po latach.


Pod koniec studiów zaczęłam gromadzić pierwsze pędzle i kosmetyki - wtedy też rozpoczęła się przygoda z poszukiwaniem kolorów, w których mi dobrze, kształtów, technik. W tym okresie robiłam też sobie paznokcie żelowe i tipsy, których dzisiaj nie znoszę. Za to pokochałam hybrydy. Paznokcie nie łamią mi się jak przywalę w szafkę, są grubsze, ładnie się błyszczą, nie trzeba pamiętać o robieniu manicure co chwilę. A jak kolor się znudzi, to przecież można zwykłym lakierem pomalować.

Na studiach drugiego stopnia zaczęłam już robić makijaże innym osobom. Wiadomo, że na początku nie wychodziło mi to za dobrze, ale trening czyni mistrza.

Z włosami cudowałam zawsze. Najpierw rozjaśniałam wodą utlenioną (pasemka), potem farbowałam szamponem do 24 myć na brąz i kasztan, potem znowu rozjaśniałam robiąc sobie plamy. Kilka razy ratował mnie fryzjer. Kiedyś wpadłam na to, żeby lekko rozjaśnić sobie łuskami z cebuli - włosy się wysuszyły i miały zielonkawy odcień. Znowu leciałam do fryzjera. Miałam na włosach też bursztyn i rudy. Obecnie zapuszczam swój naturalny kolor. Jestem ciekawa kiedy postanowię coś zmienić :)

Przez te kilka- kilkanaście lat zmieniło się moje podejście do makijażu. Kiedyś nie wyszłabym z domu bez podkładu. Dzisiaj jestem w stanie to zrobić, mimo, że trądzik w mniejszym stopniu nęka mnie nadal. Najbliżsi ludzie pomagają mi odzyskiwać pewność siebie.  Kiedyś miałam okresy depresyjne, płakałam i nie chciałam wyjść z domu. Ale musiałam iść do szkoły.


Nie pomyślałabym również, że będę chodzić w czerwonej szmince. Wśród ludzi. Co prawda nadal okazjonalnie i z odpowiednim makijażem oczu. Ale jednak. Polubiłam też lekko łososiowe, brązowe i ceglaste kolory, brudne róże. Dzisiaj jestem w stanie powiedzieć w jakim kolorze pomadki będzie mi dobrze i do jakiego makijażu oczu. Wiem jaka szczoteczka od tuszu mi pasuje najbardziej.

Dzisiaj stawiam też na jakość kosmetyków. Nie boję się kupić czegoś drogiego, jeśli wiem, że jest dobre. Pewnie wiąże się też to z podjęciem pracy i własnymi pieniędzmi. Luksusowe kosmetyki pociągają mnie, chociaż bardzo rzadko mogę sobie na takie pozwolić. Coraz bardziej przekonuję się, że klasyka jest dla mnie.

Czy Wy miałyście podobnie?


2 komentarze:

  1. różowa kreda na policzkach najlepsza! :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Trądzik nadal mi przeszkadza, ale do bliższego sklepu jestem w stanie pójść bez małego czary-mary. :) Ją jestem na etapie studiowania i zaczynam bardziej bawić się makijażem.

    OdpowiedzUsuń